Dyrektor Mytaxi: "Kierowcy Ubera łamią prawo" [Rozmowa]

Krzysztof Urban, dyrektor mytaxi fot. mytaxi

Firma mytaxi zadebiutowała na krakowskim rynku taksówkarskim 1.5 roku temu. Obecnie na krakowskich ulicach podróżuje ponad 300 aktywnych kierowców korzystających z aplikacji. O tym, jak firma postrzegana jest w środowisku, kto ma rację w napiętym sporze pomiędzy firmą Uber i urzędnikami oraz czy obecne przepisy przewozowe są właściwe, rozmawiamy z Krzysztofem Urbanem, dyrektorem mytaxi.

Łukasz Dankiewicz, LoveKraków.pl: Są państwo w Krakowie już 1.5 roku. Pochwali się pan liczbami?

Krzysztof Urban, dyrektor mytaxi: Mogę pochwalić się, że mamy w Krakowie ponad 300 aktywnych kierowców i stale dołączają do nas kolejni. Aktywnych, czyli takich, którzy kursują w każdym tygodniu. W czwartym kwartale 2016 roku, w Krakowie do mytaxi dołączyło 11 tys. użytkowników wykonując swój pierwszy kurs. Mieszkańcy Krakowa polubili w mytaxi szczególnie opcję płatności przez aplikację – już ponad 75% kursów w Krakowie odbywa się bezgotówkowo. Wiele firm i hoteli krakowskich przekonało się również do założenia konta biznesowego mytaxi – obecnie klienci B2B stanowią już blisko 30% wszystkich użytkowników mytaxi w Krakowie.  Ze względu na fakt, że jesteśmy firmą prywatną, udziałowcy zobowiązali mnie, żeby dane dotyczące liczby kursów były poufne.

Branża od razu zaakceptowała mytaxi?

Prowadzimy aplikację opartą o internet i GPS, więc mogłoby wydawać się, że jest to łatwo skalowalny biznes. Jesteśmy w połowie aplikacją, ale druga połowa to operacje z krwi i kości. Rekrutowanie i szkolenie kierowców czy przyjmowanie reklamacji. Wiąże się to z tym, że na każdym rynku lokalnym startujemy trochę od zera – czyli m.in. rekrutujemy kierowców, zakładamy w pełni funkcjonujące lokalne biuro mytaxi. Oczywiście mamy już w Polsce  reputację, teraz nam łatwiej bo kierowcy nas znają. W związku z obecnością Ubera, który nie cieszy się zaufaniem licencjonowanych taksówkarzy, z początku czasem byliśmy myleni i wrzucani do tego samego worka. Udało nam się to zmienić, taksówkarze nas rozpoznają i wielu z nich zdecydowało się na współpracę z nami. Po 1,5 roku działalności mamy już dobrze rozbudowaną flotę i bardzo rzadko zdarza się sytuacja, że nie możemy zaproponować żadnego kierowcy – dostępność usługi jest na wysokim poziomie.

Uprzedził mnie pan z nawiązaniem do Ubera. Jak Pan ocenia konflikt na linii Uber-urzędnicy?

Tą sprawę trzeba rozdzielić na dwa tematy. Jedną jest to, kto ma uprawnienia do prowadzenia takich kontroli i ich wykonywania. Jeśli obowiązujące przepisy są łamane, to powinien być wskazany organ, który ma obowiązek kontroli. Wierze jednak, że kontrole prowadzone przez Urząd Miasta są zasadne, gdyż mają zapewnić działanie konkurencji na równych zasadach. Na tym polega państwo prawa. Bardziej kluczowe jest jednak to, czy ci kierowcy łamią prawo. Stan faktyczny jest taki, że ustawa o transporcie drogowym jest łamana. Przepisy wymagają licencji taxi od przedsiębiorców świadczących zarobkowo przewóz osób na terenie miast. Ustawa o VAT wymusza posiadanie kasy fiskalnej. To są dwie kluczowe rzeczy. Do tego dochodzi obowiązek prowadzenia działalności gospodarczej i odprowadzanie podatku. Te przepisy są łamane przez kierowców współpracujących z Uberem i nie mam co do tego złudzeń.

Z jednej strony Uber chwalony jest za rozwój Centrum Usług Wspólnych w Krakowie, z drugiej ganiona jest jego działalność. Kłóci się to panu ze sobą?

Nie chcę używać zbyt banalnego porównania, ale to jak z dzieckiem. Gdy dziecko robi dobrze, to się je chwali, a gdy źle, to poucza i tłumaczy, jak to powinno wyglądać. Moim zdaniem świadczy to o profesjonalizmie urzędu miasta, bo potrafią te dwie sprawy rozgraniczyć. Dowodzi też tezy, że miasto nie jest wrogie żadnej firmie, natomiast domaga się przestrzegania obowiązujących przepisów prawa.

Zwalczana jest jednak konkurencja.

Ja się cieszę jak na rynku działa silna konkurencja. To motywuje do lepszego działania, również nas. Ale wszyscy biją na alarm, jeśli przepisy prawa i zasady uczciwej konkurencji są łamane. Jestem przekonany, że urząd miasta też kibicuje rozwojowi każdej firmy i zależy mu aby usługi dla mieszkańców miasta były wysokiej jakości, ale na zasadach objętych przepisami prawa, zachowaniem zasad uczciwej konkurencji.

Chodzi panu tylko o formalności?

Ustawa o transporcie drogowym nakłada na kierowców taxi szereg obowiązków, które kosztują realne pieniądze. Zarejestrowanie taksówki powoduje, że dostajemy na stacji diagnostycznej pieczątkę, która wpływa na utratę wartości samochodu. Kupując auto od taksówkarza zastawiamy się dwa razy. Jeśli je kupujemy, to zawsze chcemy niższej ceny. Ubezpieczenie pojazdu jest wyceniane dwa razy drożej niż prywatnego samochodu, bo jest on częściej eksploatowany i wykonuje przewóz osób. Zakup kasy fiskalnej to prawie dwa tysiące złotych. Osoba chcąca dołączyć do tego zawodu musi sporo zainwestować.

Znajomość topografii miasta w dobie GPS. Obecne przepisy nie są już trochę przeżytkiem?

Wierzę w to, że zawodowy kierowca, znający miasto jest wartością samą w sobie. W Warszawie duży odsetek kierowców jeżdżących dla Ubera to Ukraińcy. Mają nawigację, ale nie mają bladego pojęcia, jak wygląda Warszawa, jak się mają przemieszczać. Nawigacja często też nie podaje optymalnej drogi, trzeba mieć pojęcie, gdzie się jeździ.

Gdyby pan mógł, to zmieniłby pan obecne przepisy?

Od strony technologicznej jest między nami niewiele różnic, ale współpracujemy z kierowcami, którzy spełniają wymogi prawne. „Możemy działać, gdy prawo dostosuje się do nas” – obalamy ten mit.  Nawiązując do zmian, prowadzenie działalności gospodarczej kosztuje. W Polsce nie ma elastyczności, która pozwala firmie osobowej mającej obrót 2 tysiące złotych i takiej mającej 200 tysięcy płacić różnych składek ZUS. 1200 złotych dla taksówkarzy jest bardzo dużym obciążeniem. To powoduje, że niektórzy sprowadzają działalność do szarej strefy. W modelu Ubera wielu kierowców nie posiada działalności. Często działają tam tzw. spółdzielnie, gdzie niektórzy za opłatą udostępniają swój NIP. Ci kierowcy nie prowadzą działalności gospodarczej tylko dzierżawią NIP za kilkadziesiąt złotych.

Jak pan wyobraża sobie mytaxi za kilka lat?

Widzimy się jako firma europejska, która jest dostosowana do systemu prawnego obowiązującego w poszczególnych krajach. Wierzymy, że regulacje w rozsądnym zakresie mają sens, bo dają ochronę i pewność pasażerom: co do ceny, jakości czy sposobu reklamacji. Chcemy rozwijać się i być najlepszą firmą. Widzimy się też jako lider innowacji. Płatności mobilne zaoferowaliśmy jako pierwsi w Polsce, podobnie jak zamówienia z wyprzedzeniem przez aplikację. Pracujemy nad kilkoma nowymi rzeczami, które są bardzo atrakcyjne, szczegóły podamy wkrótce. Mocno wspieramy też kierowców, bo są najważniejszym elementem całej usługi. Oferujemy tygodniowe wypłaty obrotu, kierowcy są też zwolnieni ze stałego abonamentu.

Brak stałej opłaty przyciąga?

To jeden z głównych argumentów, dla którego kierowcy do nas dołączają. Nasza prowizja jest atrakcyjna i uzależniona od tego, czy pozwolimy kierowcy zarobić. W klasycznej korporacji nie ma zwykle wyjątków, jeśli kierowca jest chory, to musi zapłacić miesięczny abonament.

News will be here