Pitoń, Góralskie Veto: "Wszystko się otworzy" za tydzień lub dwa. Stosujemy antypropagandę

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

W drugim tygodniu stycznia wybuchła wrzawa, najpierw wśród podhalańskich przedsiębiorców, później w całym kraju. Huczne zapowiedzi o tłumnym otwarciu biznesów 18 stycznia spełzły na niczym. Inicjator akcji "Góralskie Veto" Sebastian Pitoń tłumaczy, dlaczego do tego doszło. Kiedy otworzy się więcej firm? Jaki jest prawdziwy cel wszczętej akcji? Czy górale doprowadzą do "narodowej" debaty z rządem?

Łukasz Jeżak, LoveKraków.pl: Podczas konferencji prasowej w ubiegłym tygodniu powiedział pan, że „połowa [obiektów – red.] deklaruje, że się otworzy 18 stycznia” przynajmniej na Podhalu. Masowego otwarcia firm jednak nie było.

Sebastian Pitoń, Góralskie Veto: Ustalmy, że to był trochę blef, natomiast było bardzo dobrze pod tym względem, że otworzyły się pierwsze lokale. Problemem i pewnym hamulcem było to, że na stokach pojawiło się mnóstwo policji w związku ze skokami narciarskimi. 18 i 19 stycznia to były bardzo słabe dni, ponieważ policja była tutaj na miejscu. Niektóre lokale i restauracje już się otworzyły i działają w „podziemiu”, teraz muszą wymyślić, jak zacząć funkcjonować oficjalnie.

Duży obiekt w Białce Tatrzańskiej – Terma Bania i Hotel Bania – zapowiedział otwarcie w najbliższy piątek (22 stycznia). Wszyscy z oficjalnym otwarciem czekają na ten dzień, ponieważ wiadomo, że gdy taki duży obiekt się otworzy, to innych to znacznie ośmieli.

Najważniejsze jest jednak to, że ci bohaterowie, którzy się otworzyli jako pierwsi, przetrwali. Oni też liczyli na to, że w poniedziałek więcej lokali się otworzy i będzie im raźniej, natomiast okazało się, że zostali „na lodzie”. Informacja o otwarciu tego dużego obiektu dodała im otuchy, „do piątku przetrwamy” – powiedzieli. Inni też już mówią, że się otwierają.

Rozumiem, że przedsiębiorcy byli zaskoczeni inicjatywą i nie zdążyli się przygotować z otwarciem lokali na poniedziałek.

Należy dodać, że te lokale, które w ogóle nie były otwarte, teraz muszą uzupełnić towar. Jakiś czas temu przedsiębiorcy wyprzedawali za pół ceny wszystkie swoje zapasy, nie mając perspektyw na dalszą działalność. Hurtownie były zamknięte podczas weekendu, więc przedsiębiorcy zabierają się za to teraz. Poza tym wielu tym ludziom odeszły osoby z personelu i wyjechały za granicę, więc należy uzupełnić braki kadrowe. Ci, którzy już działali w „podziemiu”, czekają na piątek, a pozostali muszą doprowadzić się do stanu funkcjonalności – podobnie jest z wyciągami narciarskimi. Dodam, że kilka wyciągów Polsce już się otworzyło (poza Podhalem).

Wydaje się, że rząd nie przejmuje się zanadto buntem przedsiębiorców, aczkolwiek w pewien sposób zareagował. W piątek ogłoszono kolejny pakiet osłonowy dla przedsiębiorców w postaci tarczy PFR 2.0, we wtorek zaś rozszerzono rozporządzenie zawarte w grudniu o kolejne kody PKD (m.in. hotele czy gastronomię). Dodatkowo pojawiło się zagrożenie, iż przedsiębiorcy, którzy otworzą swoje lokale mimo obostrzeń, zostaną wykluczeni z tzw. tarczy branżowej i finansowej. Czy nie sądzi pan, że w ten sposób rząd ukróci waszą inicjatywę?

Myślę, że to jest pewnego rodzaju stan wojny obywateli z rządem, który chce ich zniszczyć i wykupić. Są ludzie, którzy odwiedzają przedsiębiorców, chcąc ich wykupić za pół ceny, mówiąc im, że latem i tak ich wykupią, tyle że za jedną piątą tej wartości.

Przekupienie samorządowców było dużo prostsze, bo samorządowiec nie prowadzi własnej firmy. Samorządowcy w różny, czasami podejrzany sposób rozdysponowują pieniądze otrzymane od państwa. Samorządowcy byli jednak bezbronni wobec takiej propozycji korupcyjnej ze strony rządu. [Mowa tu o 1 mld zł wsparcia dla gmin górskich. Każda z tych ponad 200 gmin może otrzymać do 8 mln zł pomocy od państwa – red.].

Przedsiębiorcy już wiedzą, że pomoc rządowa oferowana dzisiaj w postaci tych tarcz, to narzędzie, które ma im związać ręce i doprowadzić do sytuacji, w której będą zmuszeni w pewnym momencie pozbyć się swojego majątku. Ponadto musimy pamiętać o hiperinflacji, to najważniejsza bitwa, jaką musimy w tym roku stoczyć. Jeżeli będziemy mieli hiperinflację, to gospodarka stanie. Inicjatywa Góralskiego Veta jest narzędziem, które ma uratować polski biznes w tym przełomowym momencie, w bitwie, która jest już nieuchronna. I to jest nasz cel, a to co robimy teraz, to są przygotowania do tej potyczki.

W środę komunikował pan, że „z tydzień, dwa potrwa, zanim wszystko się otworzy”. Czy to też był blef?

Nazwałbym to zapaleniem światełka w tunelu, światełka nadziei. Jesteśmy w stanie wojny informacyjnej, w związku z tym operujemy przekazem, który ma uderzać w sferę informacyjną i zbiorową świadomość – to samo robi rząd, stara się wszystkich przestraszyć. Ludzie przestraszeni nie działają, są spolegliwi i wykonują polecenia. Ja chcę obudzić ludzi do działania. Udało mi się uruchomić pewien proces, który już się dzieje poza mną. Przedsiębiorcy są bardzo zaradnymi ludźmi i oni już poza mną świetnie się organizują. Właściwe osoby zajęły już swoje miejsca, a proces został uruchomiony.

Osobiście staram się przekazać przede wszystkim nadzieję i wiarę w zwycięstwo, zniszczyć strach i zaaplikować taką ideę, czy taką wiedzę, że państwo wcale nam nie chce pomóc. To nie jest tak, że państwo nie radzi sobie z walką z koronawirusem i dlatego popełnia tak znaczące błędy, dlatego jest tak nieefektywne – to jest tylko przykrywka do wprowadzenia tutaj agendy, której celem są zmiany własnościowe i zniszczenie klasy średniej, czyli właśnie przedsiębiorców.

Innymi słowy, stosujecie tę samą broń propagandową.

Dokładnie, to jest antypropaganda. Używam podobnych technik, próbuje przebić się przez szklany sufit i używać nadajników medialnych przeciwnika do propagowania moich treści, bo wiem, że jeśli ludzie usłyszą w telewizji, to bardziej w to uwierzą.

Na początku tygodnia wiceminister rozwoju, pracy i technologii Olga Semeniuk mówiła, że nieustannie są prowadzone rozmowy z przedsiębiorcami. Czy z wami także rozmawiali?

Wcześniej na Podhalu utworzyła się inicjatywa 56 gmin górskich, która negocjowała z rządem. Okazało się, że tę inicjatywę utworzył minister Gowin, żeby mieć z kim rozmawiać na jego zasadach. W tej chwili mamy do czynienia z podobną sytuacją, niektórzy przedsiębiorcy próbują się od nas oderwać. My nie jesteśmy organizacją, działamy oddolnie, formują się struktury prawne, samopomocowe. Natomiast uważam, że negocjacje z rządem mógłbym prowadzić, ale to musiałyby być racjonalne rzeczy – drastyczne obniżenie podatków i zniesienie barier biurokratycznych, które faktycznie pomogłyby ludziom odzyskać impet.

W piątek zamierzacie zorganizować konferencję prasową. W jakim celu?

Najważniejszą częścią tej konferencji będzie zaproponowanie „narodowej” debaty na temat pandemii koronawirusa, na której wystąpiliby eksperci na równych prawach zarówno ze strony rządu, jak i nasi eksperci – profesorowie medycyny, praktycy. W takiej debacie moderatorem byłbym ja, po to, aby pilnować czasu. Nie może być tak, że jedna strona będzie bez przerwy mówić, a druga nie. Idea jest taka, żeby ta debata była relacjonowana przez media i żeby ludzie mogli sami się zorientować, co się dzieje.

Na konferencji przedstawimy także naszą wspólną analizę poczynań rządu, bo gdy się prześledzi ich strategię, to dojdzie się do przekonania, że gdyby to była prawdziwe groźna choroba, to byśmy już wszyscy nie żyli. To, co proponuje nam rząd, jest tak nielogiczne i nieskuteczne, że dobrze, że ta choroba nie jest tak groźna, jak nam wmawiają.

Czy przedsiębiorcy powinni otworzyć swoje lokale wbrew rozporządzeniom rządu (restauracje, kawiarnie, bary, hotele, stoki i inne biznesy)?

  • 93,5% (5769)
  • 1,4% (87)
  • 5,1% (315)