Drony w mieście - mamy się czego obawiać?

fot. Krzysztof Kalinowski/LoveKraków.pl

Oferują dużo niższe koszty pozyskiwania danych niż usługa lotnicza, jednak generują dodatkowe ryzyka, których dotychczas nie byliśmy świadomi. Drony w naszych miastach to już widok codzienny, jednak należy zrobić wszystko, by zwiększyć nasze bezpieczeństwo. O tym, jak to zrobić, dyskutowali uczestnicy konwersatorium „Drony w mieście” pod patronatem Urzędu Miasta Krakowa.

To, że drony ułatwiły funkcjonowanie wielu firmom, to fakt niezaprzeczalny. Oprócz obniżenia kosztów pozyskiwania zdjęć powietrznych nie potrzebujemy odległego lotniska czy pilota na pokładzie, co pozwala na ograniczenie ryzyka. Statki powietrzne zyskały tak dużą popularność, że ich użytkowanie stworzyło jednak nowe, nieznane wcześniej problemy. Oprócz ryzyka zderzenia się z innymi uczestnikami przestrzeni powietrznej powszechne stało się naruszanie prywatności czy poufności danych.

– Zyski kompresują się ze stratami. Jeśli zagrożenia będą nadmierne, ubezpieczenia będą wysokie, a co za tym idzie, koszt całej usługi wpłynie na brak zainteresowania. Jeżeli ma ktoś zainwestować w startup dronowy, to może on paść, a rynek nie będzie się rozwijał – zastanawia się Karol Juszczyk z Centrum Dronów – Centrum Systemów Bezzałogowych CNBOP-PIB.

Dlaczego jest niebezpiecznie?

Goście zastanawiali się, co powoduje, że ryzyka związane z funkcjonowaniem dronów pojawiają się często. Pokutują niedostateczna komunikacja w przestrzeni, słabe wyposażenie, zbyt małe umiejętności pilota, poczucie bezkarności czy trudne warunki atmosferyczne. – Z punktu widzenia służb istotne będzie oddzielenie tych, co popełnili błąd od celowych działań. Służby w ogóle mają problem z neutralizacją dronów. Jeśli przy 1000 statków mamy sprawdzić 100, to musimy wyselekcjonować tych, co chcą sprawić szkodę – dodaje Juszczyk.

Teraz coraz częściej mowa jest o odpowiednim podejściu do analizy ryzyka misji, od której zależy wydanie zgody na lot. Według obecnych przepisów osoby latające w celach komercyjnych muszą mieć świadectwo kwalifikacji wydane przez Urząd Lotnictwa Cywilnego. Obecnie taki dokument posiada około 4,5 tysiąca firm w Polsce. Osoby latające hobbystycznie mogą kierować drony do 600 g. Ze względu na nowe okoliczności przepisy cały czas się zmieniają.

– W ubiegłym roku znacząco zmieniły się przepisy. Do tego czasu, jeśli ktoś chciał latać w mieście, to oprócz świadectwa i ubezpieczenia trzeba było otrzymać zgodę na lot od urzędu i władz miasta. Skutek był taki, że prezes urzędu był zasypywany wnioskami, a o lotach nad skrzyżowaniem w Krakowie decydował urzędnik zza biurka w Warszawie – wspomina Paweł Szymański, naczelnik Wydziału Bezzałogowych Statków Powietrznych.

Najpierw kurs, później dron

Wówczas uznano, że skoro w Polsce dochodzi do kilku tysięcy bardzo poważnych wypadków drogowych i jest akceptowalny stopień ryzyka, to z dronami należy zrobić podobnie. – Podnieśliśmy obowiązkowe szkolenia i egzaminy i stwierdziliśmy, że po to ktoś ma świadectwo, żeby wiedział jak przeprowadzić bezpieczny lot. To tej pory nie było międzynarodowych przepisów regulujących drony. Teraz trwają intensywne prace na poziomie Unii Europejskiej – dodaje Szymański.

O konieczność edukowania przyszłych pilotów dronów apeluje bryg. dr inż. Mariusz Feltynowski z Centrum Dronów – Centrum Systemów Bezzałogowych CNBOP-PIB. – Najpierw zdajemy prawo jazdy, a później kupujemy samochód. Podobnie jest z dronami, to są kosztowne narzędzia, a użytkownicy często potrafią z nich bezpiecznie korzystać. Jest przecież szansa na współpracę i pogodzenie interesów wszystkich stron – uważa Feltynowski.