– Wysokie budynki powstają dlatego, że metr kwadratowy jest bardzo drogi, z czym mamy do czynienia głównie w samych centrach miast, w związku z czym buduje się w górę. Wykształcenie takiego „downtown” na Rybitwach, to tak jakby ktoś sobie wymyślił budowę wieżowców na pustym terenie oddalonym 150 km od Manhattanu – mówi Marek Dunikowski z biura DDJM Architekci.
Znów podniesiono temat dzielnicy wysokościowców w Krakowie. Miasto opracowuje wstępny projekt planu miejscowego „Nowe Miasto”, niemal 680-hektarowego obszaru Rybitw i Płaszowa, który umożliwiałby budowę budynków o wysokości nawet 150 metrów. Plan ma zostać uchwalony do końca 2021 roku.
Rozmawiamy z architektem Markiem Dunikowskim, odpowiedzialnym m.in. za projekt przebudowy „Szkieletora”, o tym, dlaczego drapacze chmur na ujętym w planie miejscowym obszarze nie powstaną.
Łukasz Jeżak, LoveKraków.pl: Temat krakowskiej dzielnicy wysokościowców powrócił. Nie jest to chyba jednak pierwszy koncept, który zakładał wysoką zabudowę z dala od centrum miasta.
Marek Dunikowski, DDJM Architekci: Śledzę ten temat od dłuższego czasu i zdecydowanie nie jest to nowa rzecz. Wiele lat temu architekt Krzysztof Bień, który zaprojektował „tarasowe” osiedle Widok Zarzecze, lansował ideę powstawania takich wysokich osiedli, budynków w amfiteatralnym układzie w bardzo dużym oddaleniu od centrum Krakowa. Taka koncepcja ma pewien sens geometryczny, ale jest kompletnie pozbawiona sensu ekonomicznego. To są raczej mrzonki i wymysły.
Czyli mówi pan, że drapacze chmur na terenach Płaszowa i Rybitw nie powstaną.
Nie widzę w tym sensu ekonomicznego. Renta gruntowe rosną historycznie wraz z miastem, w niektórych miejscach idą do góry, w innych spadają. Wysokie budynki powstają dlatego, że metr kwadratowy jest bardzo drogi, z czym mamy do czynienia głównie w samych centrach miast, w związku z czym buduje się w górę, nie ma innych powodów, dla których takie budynki miałyby powstawać.
Prezydent Jerzy Muzyk mówi, że będzie to „wyzwanie inwestycyjne” dla deweloperów. Z pewnością takim będzie, ale czy inwestorzy w ogóle w to wejdą?
Zgadzam się z prezydentem i nie mam nic przeciwko temu, żeby takie wyzwanie inwestycyjne się ziściło, chociaż jestem przekonany, że ono nie ma racji bytu. W mieście nie było i nie ma takiego obszaru jak „downtown”, z jakim spotykamy się w innych dużych aglomeracjach, Kraków jest inny. Wykształcenie takiego downtown na Rybitwach, to tak jakby ktoś sobie wymyślił budowę wieżowców na pustym terenie oddalonym 150 km od Manhattanu.
Jeżeli nie tam, to czy wyobraża pan sobie, że drapacze chmur mogłyby w ogóle kiedyś w Krakowie zaistnieć? Jeśli tak, to gdzie? Wydaje się, że okolice ronda Grzegórzeckiego i Mogilskiego miałyby większy sens.
Należy się zastanowić, czy Kraków w ogóle potrzebuje wysokich budynków, ale jeśli już miałbym wybierać, to jedyną linię takiej zabudowy widzę pomiędzy Unity Centre a Błękitkiem. Jest tam kilka miejsc, gdzie można by spróbować postawić grupę wyższych budynków.
Mam wrażenie, że z uwagi na wielkość miasta, powstaje presja, aby w Krakowie koniecznie umożliwić zabudowę wysoką, czym odznaczają się inne duże aglomeracje światowe.
Cały czas mówimy, że się odznaczają, ale to już przeszłość. Ten czas na świecie minął. Przestańmy podkreślać status miasta tym, że zbudujemy 100-150-metrowe budynki, jak 100 lat temu w Chicago.
Miasto powinno iść własną drogą?
Tak, spróbujmy zrobić miasto inne, odporne i kompletne. Nie mam gotowej odpowiedzi, jak tego dokonać, ale jest to bez wątpienia kwestia odwagi kapitałowej i intelektualnej. Wykorzystajmy potencjał, który już mamy. Według mnie przyszłością będą inwestycje zmierzające w kierunku zabudowy odpornej i kompletnej, czyli takiej, która wytrzyma niespodziewane kataklizmy jak obecna pandemia.
Mówi pan o osiedlach samowystarczalnych? Coraz więcej takich powstaje – sklepy, szkoły, usługi, obiekty sportowe i rozrywkowe – wszystko to pod nosem.
O tym mówię, choć na pewno nie da się tego zrobić w pełnym wymiarze.