Restauracja Tesone, Wesołe Gary, Carl & Bart oraz Boka Coffee Bar – to lokale gastronomiczne w Krakowie, które się otworzyły mimo obostrzeń i ogłosiły to publicznie. Prowadzący te działalności przedsiębiorcy zastosowali rozwiązanie, które polega na tym, że klient odwiedzający lokal w celu spożycia posiłku, zostaje wpierw „zatrudniony” przez właścicieli na umowie o dzieło w roli degustatora smaków, dopiero potem może przystąpić do konsumpcji.
Wyżej opisany pomysł chyba działa, ponieważ, jak twierdzą właściciele, żaden z tych czterech lokali nie został ukarany mandatem, ani nawet nie otrzymał wniosku o ukaranie do sądu. Nie wszyscy przedsiębiorcy w Krakowie mieli jednak tyle szczęścia. Wczoraj informowaliśmy, że tylko w miniony weekend w Krakowie policja nałożyła 10 mandatów karnych podczas kontroli otwartych biznesów oraz wobec 14 osób skierowano wniosek do sądu.
„Czuliśmy się jak bandyci i złodzieje”
Włoska restauracja Carl & Bart zlokalizowana na Prądniku otworzyła się w poniedziałek 18 stycznia i już pierwszego dnia lokal odwiedziły sanepid wraz z policją. – Cała kontrola została przeprowadzona kulturalnie i w bardzo miłej atmosferze. Policjanci wykazali się bardzo ludzkim podejściem w stosunku do nas jako przedsiębiorców walczących o byt – mówi Bartosz Lewicki, właściciel Carl & Bart.
– Przepraszam naszych klientów za zaistniałą sytuację tej kontroli policyjnej i sanepidu. Dla mnie jako właściciela restauracji było to krępujące i poruszające, zwłaszcza gdy tych policjantów było dziesięciu. My nie czuliśmy się jak przedsiębiorcy, tylko jak bandyci i złodzieje – opisuje Lewicki.
– Od 23 października trwa lockdown, od tego momentu były lepsze lub gorsze momenty, lecz szedłem dziś do pracy z szerokim uśmiechem na twarzy, bo nie mogłem się już doczekać, aż w końcu zaczniemy działać. My nic więcej nie chcemy, nie chodzi o buntowanie się, jakieś rewolucje, my chcemy żyć i pracować jak ludzie – dodaje restaurator.
Właściciele pozostałych lokali gastronomicznych potwierdzają, że funkcjonariusze przeprowadzili kontrole należycie – z jednym wyjątkiem.
Naprzykrzający się policjant
Właścicielka kawiarni Boka Coffee Bar na Zabłociu opisała nam nietypową sytuację z udziałem funkcjonariusza policji i sanepidu sprawujących kontrolę w lokalu. Z opisu właścicielki wynika, że policjant mógł dopuścić się nadużyć – nie chciał wypuścić klientów z lokalu, był zdenerwowany, kpił.
Kawiarnia została otwarta jeszcze przed weekendem. – Mieliśmy już dwie kontrole. Pierwszy raz przyszli policjanci i było wszystko w porządku, wylegitymowali wszystkich, podziękowali i opuścili lokal. Jednakże w poniedziałek wydarzyło się coś niespodziewanego – przedstawia właścicielka Boka Coffee Bar. – Odwiedził nas jeden policjant z sanepidem. Nie mogliśmy przeprowadzić normalnego dialogu z nim, nie reagował na żadne nasze wyjaśnienia prawne, dlaczego jesteśmy otwarci. Tłumaczyliśmy mu, że nie może dopuszczać się niektórych zachowani bez nakazu, funkcjonariusz zachowywał się tymczasem jak dziecko, odpowiadał: „jaki nakaz, jaki muszę mieć nakaz?”.
– Para klientów, która w czasie kontroli siedziała w lokalu, nie mogła wyjść – policjant nie chciał ich wypuścić, tłumacząc, że muszą zostać w lokalu (nie podając przyczyny). Funkcjonariusz wylegitymował te osoby i dalej się ich czepiał, wypytywał o powód ich przybycia do lokalu itp. W końcu jeden z klientów postanowił wyjść, ale policjant mu na to nie pozwolił, wywiązała się prawie że szarpanina. Klient zażądał, aby funkcjonariusz się przedstawił, lecz zakomunikował, że już raz to mówił i nie zamierza się powtarzać – relacjonuje właścicielka kawiarni.
Jak przedstawia to prowadząca kawiarnię, policjant był zdenerwowany, straszył klientów, którzy próbowali wejść do lokalu. Ponadto krzyczał na całe pomieszczenie i używał sformułowań w stylu „jak będziecie się czuli, gdy ludzie zaczną umierać przez takich jak wy, otwierających lokale?”.
– Niezbyt miło nas potraktowano, być może dlatego, że jesteśmy Ukraińcami i niezbyt dobrze mówimy w polskim języku. Policjant nie chciał się przedstawić, podać swojego imienia, nazwiska, ani stopnia, a chciałabym złożyć skargę, wystraszył większość naszych klientów – dodaje właścicielka Boka Coffee Bar.
Frekwencja dopisuje
Gdy media zalała fala wiadomości o „buncie” przedsiębiorców, którzy zamierzają otworzyć swoje lokale mimo obostrzeń, większość użytkowników w mediach społecznościowych poparła ich. Wiele osób deklarowało, że będzie czynnie wspierać m.in. restauratorów, odwiedzać ich lokale i wygląda na to, że nie rzucali słów na wiatr.
– Zgodnie z reżimem sanitarnym mamy ograniczoną liczbę dostępnych miejsc, natomiast w poniedziałek wieczorem [w dzień otwarcia – red.] sala była pełna. Obecnie sytuacja wygląda tak, że najwcześniej w niedzielę można do nas przyjść wieczorową porą, ponieważ każdego dnia od godz. 16 mamy pełne obłożenie – mówi Bartosz Lewicki, Carl & Bart.
Restauracja Tesone, która nie zaakceptowała drugiego zamknięcia gospodarki i pozostaje otwarta od miesięcy, również nie narzeka na brak klienteli. – Tesone nigdy nie narzekało na brak ludzi, zarówno przed pandemią, jak i teraz mamy komplet. Po prostu wróciliśmy do normalności. Nie jesteśmy w stanie więcej zrobić, niż robiliśmy kiedyś, już nawet nasi stali bywalcy muszą oczekiwać w kolejce na stolik – wyjaśnia przedstawiciel lokalu.
– Mamy mnóstwo zadowolonych ludzi, wszyscy nas wspierają, dostajemy miłe wiadomości itd. Niektórzy specjalnie do nas przyjeżdżają. Większość się cieszy, że można w końcu coś zjeść poza domem, że można gdzieś pójść. Przestrzegamy wszystkim przepisów sanitarnych (dystans, dezynfekcja), ale działamy normalnie – dodaje prowadząca otwartej zabłockiej kawiarni.
Właścicielka Wesołych Garów Ewa Piwowarska-Piątek także potwierdza, że lokal jest pełen. – Ciężko zarezerwować stolik – powiedziała. W końcu niczym dziwnym jest, że otwarte teraz lokale mają pełne obłożenie, a obroty działalności powoli wracają do normy – jest to jedynie kilka oficjalnie otwartych gastronomii w tak dużym mieście.
Nie zamkniemy się, choćby nie wiem co
Sądziliśmy, że po weekendzie otworzy się znacznie więcej firm, jednak w ubiegłym tygodniu rząd skutecznie zagroził, że przedsiębiorcy, którzy postanowią otworzyć swoje lokale, nie otrzymają pieniędzy z tzw. tarczy branżowej i finansowej.
– Podczas pierwszego lockdown’u straciliśmy 230 tys. zł i postanowiliśmy, że absolutnie już się nie zamkniemy. Nie interesuje mnie żadna pomoc rządu. Zaczęło się od iskry, a pójdzie jak płomień – coraz więcej firm będzie się otwierać. Rządzący odpowiedzą za to, co zrobili. To jest jawna próba doprowadzenia średnich i małych przedsiębiorstw do bankructwa – mówi pełnomocnik właściciela restauracji Tesone.
– Lokale, które chcą się otworzyć, muszą przetrwać pierwsze „uderzenie” mundurowych, którzy odwiedzają przedsiębiorców i próbują ich przestraszyć. Po pierwszej wizycie już im nic nie grozi, będą świadomi jak rozmawiać z funkcjonariuszami – dodaje restaurator.