Gdyby praca w krakowskich centrach biznesowych polegała tylko na bezsensownym klepaniu w klawiaturę, ta branża skończyłaby się 15 lat temu. A zagraniczne firmy jak w Krakowie były, tak są. I wciąż czują głód pracowników – mówi Andrew Hallam z ASPIRE.
Ada Chojnowska, LoveKraków.pl: Miał pan okazję obserwować rozwój branży SSC/BPO w Krakowie praktycznie od jej początków, kiedy swoje centra usług biznesowych otwierały tu pierwsze zagraniczne korporacje. Spodziewał się pan, że sektor osiągnie takie rozmiary?
Andrew Hallam, współzałożyciel i sekretarz generalny ASPIRE*, organizacji zrzeszającej firmy z sektora usług biznesowych: Chyba nikt nie mógł tego przewidzieć, także inwestujące w Krakowie firmy. Pamiętam, że jako przedstawiciel Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej już 25 lat temu miałem okazję uczestniczyć w wielu spotkaniach między szefami korporacji a władzami miasta. Władze Krakowa mocno starały się wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom, a nie da się ukryć, że firmy kierowały się wówczas sporą ostrożnością. I nic dziwnego. Chodziło przecież nie o otwieranie zagranicznych fabryk, ale centrów biznesowych, które będą obsługiwać ich biznes w skali globalnej. Jednak pierwsi pionierzy, tacy jak Motorola, IBM i Capgemini, dostrzegli potencjał Krakowa, a po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej poszło za nimi wiele innych firm. A kiedy okazało się, że Kraków nie tylko ten potencjał ma, ale i potrafi go wykorzystywać, branża zaczęła się sukcesywnie rozwijać, pojawiały się kolejne firmy, zwiększało się zatrudnienie, aż w końcu doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy obecnie. Jeden dobry przykład przyciągał kolejne, co było efektem z jednej strony pewnych decyzji strategicznych, ale w znacznie większym stopniu nawiązywanych relacji i pewnej wizji tego, czym Kraków już jest i czym może być w przyszłości. Myślę, że to właśnie siła tego miasta i tej branży – międzyludzkie relacje i wytworzony tu ekosystem, który my jako ASPIRE cały czas staramy się wspierać, oraz wizja tego, czym możemy być, co jest istotą działalności ASPIRE.
Nie wszyscy jednak postrzegali rozwój branży pozytywnie. Tak przed laty, tak i dziś, nie brakuje głosów, że praca w krakowskich centrach to bezsensowne klepanie w klawiaturę i po co właściwie w Krakowie firmy, które nie przynoszą miastu i jego mieszkańcom żadnej wartości.
Cóż, nie da się ukryć, takich głosów kiedyś było bardzo wiele, przede wszystkim dlatego, że wiele osób sądziło, że jedynym atutem Krakowa jest fakt, że jest to miasto po prostu tanie. Ale zwróćmy uwagę, że Kraków już tani wcale nie jest, a zagraniczne firmy jak były, tak wciąż tu są. Co więcej, wciąż sprowadzają się kolejne. To chyba najlepszy dowód tego, że Kraków ma w sobie coś więcej, że nie tylko przyciąga, ale i zatrzymuje u siebie inwestorów, którym też zależy na czymś więcej niż tylko „bezsensownym klepaniu w klawiaturę". Gdyby tak było, firmy już dawno przeniosłyby się do krajów, gdzie jest po prostu znacznie taniej. Oczywiście, na początku pracownicy krakowskich centrów wykonywali dość proste zadania, ale trudno oczekiwać, by 20 lat temu zachodnie korporacje otwierały swoje centra R&D w kraju, w którym tego rodzaju biznes dopiero raczkuje, w dodatku wcale nie tak dawno temu panował tu jeszcze komunizm. Z biegiem czasu jednak sytuacja się zmieniła. Kiedy biznes przekonał się, jak zdolni, wykwalifikowani i ambitni są ludzie w Krakowie, zaczęto im powierzać zadania coraz bardziej odpowiedzialne, o dużym globalnym znaczeniu dla inwestujących tu firm. To już nie kwestia kosztów, ale dostępnych tu talentów. Oczywiście zmiany nie zaszły z dnia na dzień, niemniej na przestrzeni ostatnich lat wyraźnie widać, że Kraków w tym długotrwałym procesie nie tylko zdobył zaufanie, ale i ugruntował swoją pozycję jako jednej z najlepszych lokalizacji dla biznesu. Niedawno ktoś mi powiedział, że dziś Kraków po prostu kwitnie i ja się z tym stwierdzeniem w pełni zgadzam. Przyjechałem tu pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku i ja te pozytywne zmiany zdecydowanie widzę.
Mówi pan o długotrwałym procesie, o zdobywaniu zaufania, ugruntowaniu pozycji. Ale czy to wszystko stało się tak samo z siebie? Kraków nie był przecież jedynym miastem Europy Środkowo-Wschodniej, w którym zaczęły inwestować duże firmy.
To prawda, ale znów powtórzę – to przede wszystkim zasługa ludzi. Owszem, Kraków ma niewątpliwe atuty w postaci swojej historii, kultury, faktu, że jest regionalnym hubem i ma znaczną gęstość zaludnienia oraz populację studencką, a teraz coraz lepsze lotnisko, infrastrukturę drogową i biurową, myślę jednak, że gdyby nie ludzie, ich umiejętności, otwartość, ambicje, sytuacja mogłaby wyglądać nieco inaczej. I taka ciekawostka: Polacy mają jeden dodatkowy, charakterystyczny dla siebie atut, wy nazywacie to kombinowaniem.
To jest atut? Kombinowanie nie kojarzy mi się delikatnie mówiąc najlepiej… zwłaszcza w kontekście zatrudniających kombinujących Polaków pracodawców.
Ja uważam, że to jak najbardziej atut, właśnie dla pracodawców. Zagraniczne firmy jak na polskie standardy zawsze im dobrze płaciły, a Polacy odwdzięczali się nie tylko tym, że dobrze wykonują swoje obowiązki, szybko się uczą, ale i kombinują, a więc myślą jak coś ulepszyć, usprawnić, jak rozwiązać pojawiające się problemy i jeszcze lepiej radzić sobie z zadaniami, które na co dzień wykonują. I to im się udaje. Co więcej, efekty tego kombinowania często okazują się oryginalne, innowacyjne, kreatywne, po prostu świetnie się sprawdzają. Tego nie zastąpi żaden komputer, nowa technologia, czy sztuczna inteligencja. Tego nie zastąpią też pracownicy innych centrów na świecie. Firmy to doskonale widzą, dlatego nie tylko nie chcą z tych atutów rezygnować, ale jeszcze jak najlepiej je wykorzystać. Pracownicy są za nagradzani, ambitnie działają i rozwijają się dalej, a wraz z nimi cały sektor. Dlatego mimo że Kraków nie jest już lokalizacją tanią, wciąż można powiedzieć, że jest on lokalizacją kosztowo efektywną. Gdyby pracownicy w Krakowie mieli tylko obsługiwać call center znając 300 słów w obcym języku, ewentualnie wypełnić tabelkę w Excelu, ta branża skończyłaby się 15 lat temu. I absolutnie nie mielibyśmy się obecnie czym pochwalić.
A jednak, kiedy na początku tego roku pojawiły się informacje o zwolnieniach grupowych w kilku krakowskich centrach zagranicznych korporacji, wybuchła niemal panika. I znów pojawiły się głosy, że za chwilę cały biznes się ze stolicy Małopolski wyprowadzi, przenosząc swoje centra na przykład do Azji.
Nie chciałbym, by źle to zabrzmiało, natomiast jakkolwiek bycie zwalnianym nie jest doświadczeniem łatwym, to wciąż liczba zwalnianych pracowników w obliczu wielkości całego sektora nie była duża. Mówimy przecież o branży zatrudniającej w Krakowie około 120 tysięcy osób. Jak zresztą po czasie widać, powodów do paniki nie było, ta liczba wciąż utrzymuje się na podobnym poziomie. Poza tym w takich sytuacjach trzeba zdać sobie sprawę, że być może czynniki kluczowe dla zwolnień nie mają nic wspólnego z Krakowem, ale z kłopotami dotyczącymi danej firmy, branży czy zjawiskami występującymi w globalnej gospodarce. Być może jakiś dział nie jest już potrzebny, bo następuje automatyzacja pewnych procesów lub zastępuje go AI, być może jakaś branża na świecie w danej chwili przeżywa kryzys i firmy w niej działające muszą oszczędzać, w takich przypadkach jednak nie ma przecież znaczenia czy centra tych firm zlokalizowane są w Krakowie czy gdziekolwiek indziej na świecie. Mimo że mówiąc o krakowskich centrach biznesowych myślimy o nich w kategoriach jednej branży, trzeba pamiętać, że to firmy działające w najróżniejszych sektorach, IT, finansach, bankowości, lotnictwie, motoryzacji, telekomunikacji i tak dalej i tak dalej. Każda z nich rządzi się swoimi prawami, każda z nich ma własne trudności, z którymi się musi zmierzyć. I to nie musi mieć czegokolwiek wspólnego z Krakowem. Przy okazji warto zaznaczyć, że osoby dotknięte zwolnieniami w zdecydowanej większości szybko znalazły zatrudnienie w innych firmach. Wiem o tym, bo rozmawiałem o możliwych formach pomocy m.in. z urzędem marszałkowskim, szybko jednak okazało się, że ta pomoc wcale nie jest potrzebna. Zagraniczne podmioty wciąż czują głód pracowników. Jeśli więc, tak jak w Krakowie, uda się stworzyć sprawny ekosystem, można sobie poradzić nawet z takimi wyzwaniami jak zwolnienia grupowe.
Czyli można powiedzieć, że pracownicy w Krakowie nie mają się czym martwić?
Zawsze trzeba się trochę martwić. Jeśli przestaniemy się martwić i spoczniemy na laurach, nie mam wątpliwości, że mogłoby się to źle skończyć. Rozwój i reagowanie na zmieniającą się rzeczywistość są absolutnie niezbędne. Bo też nie jest oczywiście tak, że wszystko jest zawsze pięknie i różowo. I wiele procesów rzeczywiście jest przenoszonych do lokalizacji tańszych niż Kraków. Oczywiście mam tu na myśli procesy i zadania proste, które wykonywać może praktycznie każdy i wszędzie, niemniej pokazuje to, że jeśli się zatrzymamy, możemy wypaść z obiegu.
Pytałam o inne kraje, ale w zasadzie dlaczego firmy nie miałyby się przenieść z Krakowa do innych, tańszych polskich miast? W końcu wspomniana przez pana zdolność kombinowania jest polska, nie wyłącznie krakowska.
To prawda, ale innym miastom brakuje tej krakowskiej atmosfery, pewnej żywotności i kreatywności. Oraz jakości. Bo przecież owszem, jest w Krakowie wiele uczelni produkujących tysiące absolwentów, ale czy miałoby to znaczenie, jeśli nie mieliby się czym pochwalić w zakresie zdobytej wiedzy i kompetencji? Kraków na przestrzeni lat wyrobił sobie na tyle mocną markę, że nie sądzę, by mogło ją przebić jakiekolwiek inne polskie miasto. To miasto, w którym przeszłość wzbogaca teraźniejszość, jednocześnie pozwalając śmiało patrzeć w przyszłość. Tego po prostu nie ma nigdzie indziej.
A czy jest możliwe, by w najbliższej przyszłości Kraków wciąż zaliczał tak dynamiczne wzrosty jak w ostatnich latach? Chodzi mi tu zarówno o rosnącą liczbę pracowników w sektorze, jak i nowe firmy sprowadzające się do stolicy Małopolski. Czy co roku będziemy mówić „wow, kolejny rekord!", czy może jednak osiągnęliśmy już jakiś trudny do przebicia limit?
Nie wiem czy osiągnęliśmy już limit, niemniej faktem jest, że tak dynamiczne wzrosty jak w poprzednich latach są już raczej mało prawdopodobne. I nic w tym złego, to wcale nie oznacza jakiegoś spowolnienia i nie powinien to być sygnał niepokojący, zwłaszcza że skupianie się na liczbach nie jest kluczem do sukcesu. Trzeba też pamiętać, że mamy do czynienia z dynamicznymi zmianami na świecie. Cięcia kosztów spowodowane wydarzeniami ostatnich lat na świecie, coraz mocniej zaznaczająca swoją obecność sztuczna inteligencja, z jednej strony zawody znikające, z drugiej zupełnie nowe, do tego praca hybrydowa, dzięki której wcale już nie trzeba mieszkać w Krakowie, by dla zlokalizowanej tu firmy pracować. Tych zjawisk jest wiele, one będą się na siebie nakładać i sądzę, że najbliższe lata pokażą nam, w jakim kierunku ten sektor zmierza. My jako Kraków na pewno jednak nie powinniśmy w tym wszystkim spoczywać na laurach. Musimy się wciąż rozwijać.
*ASPIRE jest organizatorem wydarzenia „Beyond The Bubble”, która rozpoczyna się właśnie w Krakowie. Podczas dwudniowego kongresu zaplanowano dziesiątki wykładów, prelekcji i paneli dyskusyjnych, podczas których poruszane będą takie tematy jak m.in. wpływ sztucznej inteligencji na sektor GBS, sytuacja na rynku pracy, tryb pracy i zaangażowanie pracowników oraz przyszłość branży tak w Krakowie, jak i w skali globalnej. Konferencja odbywa się w dniach 23-24 października w Dworze w Tomaszowicach. Więcej na stronie ASPIRE Beyond the Bubble 2024 (eventory.cc).
LoveKraków.pl jest partnerem wydarzenia.